Rok 1998, bardzo jeszcze wtedy amerykański Janusz Głowacki opowiada dziennikarzom Gazety Wyborczej swoje barwne życie w konwencji "prawdziwego zmyślenia" Hłaski. Przepyszne czytadło, w którym anegdotka goni anegdotkę.
W SPATiF-ie wymyślaliśmy sceny do "Rejsu". Układaliśmy z Markiem Piwowskim i Maklakiewiczem monolog o filmie polskim i od razu zapisywałem go na serwetkach. Himilsbacha tam nie wpuszczano. Miał szlaban. Do SPATiF-u przychodzili także Amerykanie. Kiedyś przyprowadziłem Johna Dartona, korespondenta "New York Timesa", który potem dostał Pulitzera za relacje z Polski ze stanu wojennego. Nie było wolnych miejsc, więc spytałem Minkiewicza, czy można się przysiąść. On na to: "Powiedz temu Amerykaninowi, że jak nie przyszedł w 1945, to teraz niech wypierdala". W SPATiF-ie można było sprzedać dolary. Legendarny szatniarz, pan Franio, miał przy sobie niewiarygodne ilości pieniędzy. Później wynajął kogoś w szatni do podawania palt, bo jemu już się nie chciało. On tylko wymieniał dolary na złotówki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz